poniedziałek, 17 lipca 2017

Dzień dobry, kocham Cię!

Ostatnio często wchodzę na fanpage'a pod szumną nazwą Wkurzona żona i tak czytam, czytam i czytam - i nie mam odwagi niczego skomentować. No bo co napisać pod postami, które powodują u mnie skoki ciśnienia, ucisk w żołądku i sprawiają, że mam ochotę krzyczeć niecenzuralne słowa?



Ja naprawdę wiele rozumiem, naprawdę wiele - bo w swojej rodzinie (bliższej i dalszej) od najmłodszych lat miałam możliwość obserwować różne modele rodziny, wychowywania dzieci i widziałam różne modele miłości (choć dziwnie brzmi to określenie). 

Ja rozumiem te wszystkie pierwsze miłości (wszak moja pierwsza miłość jest moim Mężem), ja rozumiem te motyle w brzuchu, ja nawet jestem w stanie wyobrazić sobie lęk kobiet, które paraliżuje strach na odgłos otwieranych drzwi do mieszkania, bo może małżonek raczył powrócić do domu. Ja wiem, że istnieje coś takiego jak współuzależnienie i że niełatwo z tego wyjść. Ale kompletnie nie rozumiem, jak długo można wierzyć, że w chorym związku coś się zmieni i będzie lepiej? 

Dziewczyny! Kobiety!
Jeśli Wasz mąż, chłopak czy partner Was nie szanuje, obraża a może już i podnosi rękę to proszę, ocknijcie się i zostawcie drania! Bo on tylko będzie obiecywał, że przestanie, że już nigdy więcej, że teraz to już tylko jak w bajce. Może i kocha - na swój chory sposób, a może jest przywiązany do Was - w końcu ma pewnie ugotowane i uprane, i nawet dobrze zrobione. Ale dlaczego macie się męczyć? Po co? 

Pewnie niejedna z Was powie, że nie da rady, że ma dzieci, że chce, aby dzieci miały ojca - na pewno powodów jest wiele. Ale czy chcecie, aby Wasze dzieci patrzyły na ojca, który podnosi rękę na ich matkę albo na nich? Czy chcecie, aby Wasze dzieci borykały się z traumą przez długie lata? Czy chcecie, aby Wasze dzieci nie umiały nawiązywać zdrowych relacji albo w późniejszych latach powielały te złe wzorce?

W prawie wszystkich postach, które czytam na Wkurzonej Żonie jest wspólny element: "dałam mu drugą/kolejną/dwudziestąszóstą szansę". I dobrze dziewczyno, że dałaś mu szansę bo wybaczać i dawać szansę to bardzo po chrześcijańsku ale czy on tę szansę wykorzystał? A czy sobie dałaś szansę? Szansę na lepsze życie? Szansę na szczęście dla siebie i swoich dzieci?

Pomyśl o tym, kiedy kolejny raz będziesz mu dawała szansę. 

Tylko jedna pozytywna emocja zalewa mnie po czytaniu opowieści na Wkurzonej Żonie - to wdzięczność, że mój Mąż jest inny - jest dobry! I mnie szanuje! I się stara! I jestem wdzięczna Tym Wszystkim na Górze, że Go mam. Choć swoje za uszami też ma. Ale ja bywam (i to z rzadka) tylko Lekko Poirytowaną Żoną, nigdy Wkurzoną.


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Co zrobić, gdy nie wiesz co robić?

Mam 25 lat a czuję się, jakbym miała 50. Fizycznie i psychicznie.
Jestem zmęczona pracą.
Jestem zmęczona comiesięcznym oczekiwaniem, że może tym razem się uda...
Jestem zmęczona swoim wyglądem.



Niby wiem, co robić, żeby było lepiej - zacznij pozytywnie myśleć, uśmiechaj się, wyjdź do ludzi - to takie proste, prawda?
Dla mnie nie jest to wcale takie proste. Wciąż zastanawiam się, co mogę zrobić, by poczuć się dobrze. Tak sama ze sobą. By być spokojną. By móc przespać całą noc bez tych natrętnych myśli gdzieś z tyłu głowy.

Co zrobić, by nie czuć żalu i zazdrości? Jak żyć, by wciąż nie rozpamiętywać, że inni mają lepiej? Jak żyć, by nie zazdrościć ludziom, że są szczęśliwi? Jak cieszyć się cudzym szczęściem? Nie wiem, walczę ze sobą, by te złe emocje zamienić na coś dobrego ale jak na razie z marnym skutkiem.

Jeśli chcecie wiedzieć, co na to mój mąż, to jego stanowisko brzmi: NIE NAKRĘCAJ SIĘ! Biedny ten mój mąż - życie z taką znerwicowaną histeryczką nie jest łatwe, oj nie jest. Choć czasami bywa zabawnie. 

Widzę, że te moje złe dni odbijają się na naszym związku - on nie rozumie, z czego wynika ten wysoki poziom smutku (główny powód zna, ale reszta to dla niego czarna magia), ja staram się mu to wytłumaczyć ale czasami brakuje mi słów. Mówię kocham i przepraszam, ale czy to wystarczy? Wyobrażam sobie, że kiedy nadejdzie ten szczęśliwy dzień, kiedy nam się uda - wszystko się odmieni, jak za sprawą magicznej różdżki ale czy tak faktycznie będzie?

Wiem, jaki mam charakter. A mojego męża pokochałam, bo miał całkiem inny - mój wieczny optymista patrzący na świat przez różowe okulary. Ale wiem też co oznacza niezgodność charakterów i boję się, że swoim nastawieniem krzywdzę głównie jego. Chciałabym być inna, ale czy potrafię?

wtorek, 28 lutego 2017

Przyjaźń czy kochanie?

I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
Adam Mickiewicz, Niepewność


No właśnie - przyjaźń czy kochanie? Co jest ważniejsze w małżeństwie? Czy te uczucia wzajemnie się uzupełniają czy wykluczają? Takie myśli chodzą po mojej głowie, odkąd mój Mąż powiedział mi, że nie ma innych przyjaciół oprócz mnie.

Najpierw nasza relacja funkcjonowała na zasadzie "kumpelstwa", potem doszedł flirt, potem była przyjaźń. Namiętność rosła gdzieś pomiędzy. I chyba rację ma ten, kto mówi, że nie może być czystej przyjaźni między kobietą a mężczyzną, bo prędzej czy później jedna ze stron zapragnie czegoś więcej. U nas iskrzyło z obu stron, choć nie były to jakieś spektakularne tarcia. Po prostu widziałam, że mu się podobam i czułam, że chciałabym... się do niego przytulić. Nie tylko rozmawiać.

Ale uwierzcie mi, że rozmowa z nim w tym początkowym okresie znajomości i fascynacji sobą nawzajem była intrygująca. Czułam, że mogę mu powiedzieć wszystko, że nie muszę się starać i popisywać. Mogłam być sobą, mogłam być najlepszą wersją siebie. On też był swobodny, czarujący i miał to coś - wiecie, między nami było takie flow. Chyba nigdy z nikim wcześniej tak się nie czułam.
Jak to wygląda teraz? Mój Mąż nadal jest moim najlepszym przyjacielem, choć są kwestie, o których rozmawiam wyłącznie z przyjaciółkami. Między nami nie ma jednak tematów tabu, choć rozmowy bywają monotematyczne (głównie z mojej winy). Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. I gdy czasami wydaje mi się, że już nie mamy o czym rozmawiać - mój Mąż zawsze mnie zaskakuje. Potrafi obejrzeć ze mną filmiki Maxineczki albo RLM, żeby wiedzieć czym się interesuję i dopytywać o szczegóły - to naprawdę dużo dla mnie znaczy!

Ach, być tak samo wyrozumiałą i z zainteresowaniem oglądać rozgrywki o Puchar Polski... - muszę nad tym jeszcze popracować. Ale mam dla Was jedną radę - rozmawiajcie, nawet jeśli macie zły humor! Rozmawiajcie! - rozmowa między dwojgiem ludzi, którzy się kochają to przepis na udany związek!

wtorek, 14 lutego 2017

Płakała za dzieckiem, którego nie było

Najstarsza z rodzeństwa. Najbardziej odpowiedzialna. Zawsze była mamą w dziecięcych zabawach w dom. Będąc nastolatką zazdrościła młodszym siostrom lalek Baby Born. Kochała wszystkie dzieci: małe, duże, grzeczne i rozbrykane. Potrafiła stać w sklepie na dziale dziecięcym zupełnie bez potrzeby, patrząc kilka minut na małe śpioszki. 

Na studiach była nianią, którą dzieciaki uwielbiały. Potrafiła zaczarować każde dziecko, nawet to, które znała dopiero 10 minut. Jest młoda, ale wie, że bycie matką to jej przeznaczenie. 
To coś, na co czekała całe życie. 
To coś, czego się obawiała przed ślubem (bo co powiedzą ludzie?!). 
To coś, czego pragnie bardzo mocno. 
To coś, czego doświadcza widząc kobietę w ciąży lub niosącą na rękach dziecko. 
Płakała kolejny raz nad jedną kreską na teście.


wtorek, 31 stycznia 2017

Kochanego ciała nigdy za wiele!

Każda z nas chciałaby być szczupła, piękna, wypoczęta... Która z nas nie marzy o takiej urodzie, która nie potrzebowałaby poprawek, makijażu, miliona kosmetyków na półce przed lustrem. Ech, marzenie ściętej głowy! Zwłaszcza, jeśli cała uroda, którą się dysponuje jest dość wątpliwej jakości i wymaga nieustannej walki :)

fot. pexels.com


O białogłowo!

Problemy z cerą mam odkąd skończyłam 14 lat, czyli trochę ponad dekadę temu. Trądzik atakował mnie z różnym natężeniem: od drobnych, małych pryszczy w strefie T, po absolutny wysyp obejmujący każdy centymetr kwadratowy mojej twarzy. Przeróżnych maści, kremów, żelów, toników etc. używałam tonami. Co i rusz wspomagały mnie w bitwie z pryszczycą antybiotyki. Razem wygrywaliśmy bitwę, ale nie wojnę. Od jakiegoś czasu stan mojej cery pozostaje bez zmian: nie jest dobrze, ale jest stabilnie. Po prostu trochę się też przyzwyczaiłam do tego, że mam taką a nie inną cerę. A im mniej stosuję antybiotyków, im cieńszą warstwę makijażu nakładam, tym - paradoksalnie - stan mojej skóry nieco się poprawił. Nie wychodzę jednak z domu (nawet do sklepu za rogiem) bez cienkiej warstwy kremu BB. Po prostu czuję się wtedy trochę pewniej i bardziej komfortowo.

Powabna i zgrabna?

Chciałabym taka być :) Ale mam nieco więcej kilogramów, niż powinnam. Ktoś powie, że jestem jeszcze na tyle młoda, że powinnam się wziąć w garść i zrzucić to, co mi leży (albo zwisa). Może i powinnam! I czasami mam taką motywację, taką ogromną chęć, taką stanowczość, że tym razem na pewno się uda... Ale na widok krówek, paluszków albo lodów mam oczy jak pięć złoty i jedną myśl w głowie: CHCĘ TO! I nic na to nie poradzę! A że prowadzę dość nieregularny tryb życia - mało jem w ciągu dnia, a odbijam sobie wieczorem - jest jak jest!

Mój ci on! Całe 120 kg!

Mój mąż też jest niczego sobie! :) Też ma trochę więcej ciała, niż powinien ale jest bardzo wysoki... Nie wyobrażam sobie go jako takiego szczupaczka, ale gdy ostatnio przez nawał obowiązków w pracy schudł 7 kg - patrzyłam na niego z nieskrywaną przyjemnością :) I tak wpadł do mojej głowy niecny plan: a gdyby tak zacząć odchudzać się razem? Wspierać i nie podjadać wieczorami popcornu i chipsów, a zacząć wychodzić na spacery... Może uda się to, co nie udawało się do tej pory?
A że w ostatnim czasie powstało Narodowe Centrum Edukacji Żywieniowej, które ma bardzo ciekawą i funkcjonalną stronę internetową może będzie to trochę łatwiejsze. Wszak miejsce ze sprawdzonymi i wiarygodnymi poradami dietetyków to coś cennego w dzisiejszych czasach, gdy każdy może zostać ekspertem w Internecie.

Polecam! Sprawdźcie sobie, co piszczy w dietetyce na ncez.pl